Jesienna Dziewczyna


Zima mimo nieprzyjemnego chłodu, to ciepły czas. Zapach świątecznych potraw, pięknie przystrojone iglaste drzewko, a spotkania z bliskimi, niesie ze sobą radość i duchowy spokój.
            Wiosna zaś kojarzy się z przebudzeniem, narodzinami, czymś nowym, dobrym i radosnym. Przyroda budzi się do życia, cieszy nasze oczy barwami, dodając energii i wiary w lepsze jutro. Zakochani wychodzą  na ulice odnosząc się ze swoją miłością.
            Lato, to relaks, moment gdy pozwalamy sobie na szaleństwo, wypoczynek, spełniane marzeń czy ucieczkę od codziennych obowiązków.
            Jesień. Jesień? Często odbierana jako ponura, smutna. Zakończenie cudownego lata, rozpoczęcie roku szkolnego, powrót do codzienności, obowiązków, chlapa, zapowiedź krótszego dnia, pierwsze powiewy chłodu. Złota barwa drzew cieszy jedynie na początku, a i tak niewielu potrafi się tym zachwycić. Mało jest ludzi, którzy oceniają tą porę roku jako piękną.
            Ja ją uwielbiam. Utożsamiam się z nią. Jestem jak jesień, jesień jest jak ja.
Nieprzewidywalna, trochę chaotyczna, ponura, a jednocześnie radosna. Pozostaję tajemnicza, nie rzucam się na pierwszy plan, ale to nie oznacza, że nie lubię być zauważona.
            Wygląd również posiadam czysto jesienny. Skóra złocista, ale pokryta piegami, na przedramionach tak gęsto, że kolor skóry jest prawie niewidoczny, kasztanowe włosy, oliwkowe oczy, wszystkie odcienie jesieni. Moje ciało również wyglądało jak suche jesienne drzewo. Moje kompleksy były jak najbardziej słuszne, bo w wieku dwudziestu lat, wyglądałam na siedemnaście, a brak kobiecych atrybutów czyniło mnie niewidzialną na tle innych studentek.
            Moje życie to deszcz, wicher, mgła, ale również przebłyski słońca.
            Siedzę w oknie, obserwuję uciekających w blasku latarni ludzi, przed deszczem. Uwielbiam moją samotnię. Głęboki parapet z kolorowymi poduszkami z widokiem na ulicę. Stare odnowione kamienice, ze szklanymi szybami u dołu, kawiarnia, piekarnia, mini poczta, spożywcza, fryzjer. Wszystko pod nosem, dwupasmową drogę wyłożoną kostką dzielił gruby pas zieleni wraz z latarniami. Najpiękniejsza ulica w mieście, mieszanka przeszłości z teraźniejszością w dobrym stylu. Okno było lepsze od telewizora. Analizowałam zachowania przechodniów ich nastroje, widziałam jak się śmieją, wygłupiają, a nawet kłócą. Dobry widok na kafejkę naprzeciwko był jak dobry serial. Szykowałam się do emerytury jako tzn. „Moherowy beret”
            Moje życie to studia, restauracja rodziców i samotnia. Miałam spokojne życie, poukładane i nie przeszkadzało mi to. Tak było dobrze. Było…
            Krople na szybie goniły jedna drugą, sucha dłoń w kontakcie z zimną szybą wywołał u mnie impulsywna reakcję. Pierwsza łza spłynęła po policzku, a kolejne tak jak krople deszczu goniły kolejne.

            3 miesiące wcześniej.


Pukanie do drzwi przerwało ciszę. Mama wie, że się denerwuję gdy ktoś wchodzi bez wcześniejszej zapowiedzi.
-Kochanie, goście już przyszli. Dołącz do nas.
Grażyna. To jest idealna kobieta. Jej figura to prezent w genach od przodków oraz ciążka i regularna praca. Zawsze zadbana, elegancka, gustowna, życzliwa i z otwartym sercem. Rzadko się zdarza, że uroda idzie w parze z dobrym sercem. Mój ideał i wzór do naśladowania.
Do salonu jak magnes przyciągnął mnie kuszący zapach i głośny śmiech. Przystanęłam na chwile w progu korytarza. Obraz idealny. Ogromna przestrzeń łącząca w sobie salon, jadalnię i kuchnię, w wysokich ścianach kamienicy. Ciepłe światło i urządzenie wnętrze pozwalała zupełnie zapomnieć o zimnym deszczu za oknem.
Adam, mój tata, jak zawsze urzędował między garnkami z lampką widna zabawiając gości, mama wychwalała uzdolnionego męża, a goście stojąc pomiędzy blatem a stołem zachwycali się zapachami. Obca mi kobieta wyglądała jakby wyciągnęli ją z okładki. Długie nogi, kobiece kształty w czarno-białym kombinezonie, biała skóra, białe, platynowe włosy, zimne oczy i mocno podkreślone usta. W białym swetrze, dżinsach, bez makijażu, nie tylko wyglądałam, ale i czułam się jak dzieciak. Już chciałam nakręcić i schować się w swojej samotni, gdy tata mnie dostrzegł.
-Teresa! Kochanie! – wszystkie spojrzenia skupiły się na mnie. Wielokrotnie w naszym domu gościli szanowani, znani lub wpływowi ludzie. Byłam przyzwyczajona, że wyglądałam przy nich jak sucharek, ale para która miała zjeść z nami kolację wyjątkowo wbiła mnie z ziemię.
-Kochanie przedstawiam ci naszych nowych kucharzy, Dagmara i Paweł.
Najpierw uścisnęłam białą, kościstą dłoń kobiety, następie, dużą ciepłą mężczyzny. Jestem romantyczką, poznałam wielu mężczyzn, a Paweł należał do tych przy których serce zabiło mocniej. Był o głowę wyższy od taty, a on sam mierzył metr osiemdziesiąt, szerokie ramiona, nie przesadzona muskulatura schowana pod biała koszulą, ciemny blondyn z elegancko ułożonymi bujnymi włosami, ostre rysy twarzy wąski gładkie usta i wyraźnie rysujące się na policzkach linie gdy się uśmiechnął. Oczy miał ciemne, ale wesołe.
-Miło mi – wyswobodziłam się z uścisku, ciesząc się że za plecami był blat.
Mama zaprosiła wszystkich do stołu, choć na główne danie trzeba było jeszcze chwilę poczekać.  
Rodzice od dziesięciu lat prowadzą swoją restaurację, która cieszy się popularnością, wielokrotnie nagradzana i wyróżniana. Ponieważ ich karier nie kończyła się jedynie w naszym mieście, wielkorogie wygrywając konkursy, teraz sami mogli uczyć nowe pokolenie. Z tej racji szykowali się na dwumiesięczne szkolenie za granicą. Spełnienie ich marzeń. Jedyny minus był taki, że nie mieli nikogo na swoje zastępstwo, szczególnie, że najlepszy kucharz jakiego mieliśmy również wyjechał za granicę gotować w bardzo prestiżowym hotelu.
            Dagmarę poznała na fitnessie, wiedziałam o niej wszystko przed jej przyjściem, prócz rzadkiej urody. Ambitna, utalentowana, specjalizująca się w cukiernictwie. Wraz z nią pojawił się Paweł, jak wywnioskowałam z rozmowy utalentowany kucharz do tej pory pracujący z restauracjach zagranicznych. Zastanawiałam się ile może mieć lat, bo z jego opowieści wynikało, ze miał lekko dziesięć lat praktyki zawodowej.
            Adam zrobił rundkę wokół stołu rozlewając kolejny kieliszek wina. Z początku nie miałam ochoty, jednak tym razem poprosiłam o nalanie. Musiałam się skupić na czymś innym, gdyż złapała się na tym, że zbyt często i intensywnie przyglądam się naszym gościom. Szczególni jednemu.
            Dagmara wyraźnie była zaskoczona widząc jak tata podaje mi lampkę wina. Bieda i ona dała się nabrać, na brak makijażu.
-A ty Tereso? Uczysz się? Studiujesz? – Paweł nieoczekiwanie zmienił temat z wołowiny na moja osobę.
-Studiuję – kolejne szok w oczach Dagmary – Na wydziale teologicznym. Naukę w rodzinie.
-Ciekawe – chyba nie mieli pojęcia o czym mówię, było to widać na ich twarzach.
-Skąd taki pomysł?
-Jakoś tak wyszło – urwałam temat, pod wpływem intensywnego spojrzenia ich obojga słowa stanęły mi w gardle.
-Chyba nasza pieczeń dochodzi – Grażyna wyskoczyła entuzjastycznie za stołu podbiegając do piekarnika. Zapach jaki otoczył pokój był obłędny, a smak nie do opisania. Mimo wszystko trudno było mi się skupić na zawartości talerza, gdyż Dagmara co chwilę zawieszała swoją dłoń na ramieniu Pawła.
Mama z entuzjazmem pakowała walizki, tata  co chwilę powtarzał, żebym chodziła na obiady do restauracji. Prawda był taka, że pomimo pasji rodziców ja nie mam ani talentu ani zamiłowania do gotowania. Nie raz przypaliłam wodę, spaliłam garnek, wypaliłam dziurę w blacie, a przyprawianie, doprawianie itp. równa się z próbą samobójczą. W tej kwestii jestem niewyuczalna. Moja rola ogranicza się do obierania warzyw i nakrywania stołu, w tym akurat jestem bardzo dobra. Ze spokojną głową jednak mogli mi powierzyć restaurację w przedziale organizacyjnym. Miałam być pośrednikiem miedzy pracownikami, a księgową, kadrową i dostawcami. Nie pierwszy raz, więc i ja i rodzice byli spokojni.

            Po zajęciach od razu poszłam do restauracji. Byłam głodna jak wilk i do tego musiałam zająć się zamówieniem.
            Pogoda byłą wyjątkowo smutna i wietrzna, więc tyle co kaptur uchronił włosy to na zimny ostry rumieniec nie było rady. Przywitałam się radośnie z Bartkiem odrywając go od nabijanego rachunku.
            -Masz szczęście, Paweł zrobił swoje popisowe danie.
            Zmieszałam się, bo dziś na kuchni miała być sama Dagmara. Tłumaczył się, że kończy załatwiać sprawy mieszkaniowe czy coś w tym rodzaju, a ja nie miałam śmiałości aby dopytywać. Gdy Bartek podszedł do klientów, szybko przejrzałam się w lusterku. KOSZMAR. Mój twarz była czerwona i świecąca, wyglądałam jak dziecko po histerycznym płaczu.
            Odwiesiłam kurtkę, poprawiłam granatowy sweterek, przeczesałam dłonią włosy, nic więcej w tym momencie nie mogłam zrobić.
            W kuchni panowała radosna atmosfera, Marek czterdziestoletni ojciec bliźniaków miał kawał na każdą sytuację. Paweł szybko odnalazł się w ekipie. Kiedy zorientował się, że weszłam nasze spojrzenie spotkało się na dłuższa chwilę. Nic dziwnego wyraźnie biło od niego zaskoczenie na mój niecodzienny wygląd.
            Anna, młoda kelnerka nachyliła się nade mną racząc się najnowszymi plotkami z miasta. To była kobieta informacja. Wiedziała wszystko o wszystkich, nie wiadomo skąd i jak ale wszystkich złotych nowinek można było  dowiedzieć się od niej. Zamiast się wsłuchiwać o kolejnym romansie, po głowie mi chodziła Dagmara, a raczej brak jej obecności. Paweł wspominał coś o mieszkaniu, o dokończeniu spraw? A tym czasem jej nie ma. Gdzieś miedzy słowami kucharzy usłyszałam jak o tym rozmawiali z Pawłem, mało wywnioskowałam, że mieszkanie Pawła i Dagmary to jedno i to samo. Uczucie zazdrości ukuło w serce, a jakby w ramach rekompensaty pod nosek została mi podsunięta robiąca wrażenie kompozycja. Pachniało wybornie. Uśmiechnęłam się do niego w podzięce, tylko tyle mogłam w tym momencie z siebie wydusić, gdy tak na mnie patrzył.
            Nabiłam pierwszy kawałek na widelec, nie spuszczał ze mnie wzroku, co dość krępowało, ale smak rekompensował wszystko. Nie potrafiłam rozpoznać rodzaju mięsa, ani dodatków jakie je stroiły, ale smak był obłędny. Niecierpliwie czekał na opinię, a ja nie byłam wstanie wydusić z siebie słowa.
            -Myślę, że możemy jutro to wrzucić na danie szefa kuchni – rzucił Marek rozbawiony moją zachłannością. Przytaknęłam potwierdzająco unosząc przed siebie talerz.
            -Jest szansa na dokładkę?
            Paweł uśmiechnął się szeroko. Oszalałam na punkcie rysujących się linii na policzkach pod wypływem tego grymasu.
            -To najpiękniejszy komplement dla kucharza – przygotował kolejną porcję, a ja zaciskałam niecierpliwie sztućce.  
            Nalano mi lampkę wina, która cudownie mnie rozgrzała. Nie miałam jak się okazało większych obowiązków, ponieważ Paweł przygotował już zamówienie, ja jedynie musiałam je zatwierdzić, po tygodniu obserwacji stwierdziłam, że jest rozsądny i odpowiedzialny więc z czystym sumieniem mogłam poinformować rodziców, że można mu pozostawić w tej kwestii wolną rękę.
            Marek zaproponował, że mnie odwiezie. Pogoda się nie poprawiała, więc postanowiłam skorzystać.
            -Poczekaj. Podjadę pod drzwi – zostawił mnie z Pawłem.
            Zapadła cisza, w której zamykałam restaurację.
            -Cieszę się, że smakowało ci moje danie.
            Z trudem spojrzałam mu w oczy.
            -Co to było?
            -Cielęcina – patrzył. Tak intensywnie, z góry, tak jakoś inaczej, a może wydawało mi się bo byliśmy sami?
            -Jak sprawy mieszkaniowe? – odkrząknęłam wypatrując dyskretnie Marka.
            -Dobrze – coraz bardziej jego spojrzenie zaczęło mnie krępować. Gdzie ten Marek? – Dagmara ogarnęła resztę formalności – czyli jednak miałam rację pomyślałam z goryczą. Mieszkają razem.
            Już miałam zadać dość jednoznaczne pytanie, które potwierdziłoby, że są parą gdy zajechał Marek.

            -Do jutra – puścił oczko i poczekał aż wsiadłam do samochodu. Dopiero gdy rozgościłam się na siedzeniu uświadomiłam sobie, że nic nie odpowiedziałam. Nie byłam nawet pewna czy udało mi się do niego uśmiechnąć. Gdyby nie Marek siedzący obok mogłabym uderzyć głową o szybę. 





Komentarze